Pierwszy krok do jeszcze lepszej wersji siebie
Życie składa się z rzeczy złych, ale i dobrych. Zamiast myśleć: mnie to zawsze wiatr wieje w oczy, spójrz na to jak na ważne doświadczenie, bez którego nie przejdziesz do następnego etapu tej gry.
Piszesz:
„Czasem warto zaryzykować, dać sobie szansę na szczęście i na porażkę. Nigdy niczego nie przekreślać na starcie... To prawda, życie nie jest usłane porażkami..., ale na tym polega jego czar, żeby umieć się podnieść po upadku i odrobić lekcje... Jestem DDA, być może dlatego tak bardzo Ci kibicuję i tak jak Ty ukochuję świat i ludzi. Czasem w swej naiwności zderzam się ze ścianą... Ale nie o tym.... Moją porażkę zrozumiałam dopiero po wielu latach... Dokładnie po ponad dziesięciu... Jako piętnastolatka miałam przyjaciela, bratnią duszę... Przez kilka lat uważałam się za żywy przykład czystej przyjaźni damsko-męskiej... nierozerwalnej więzi dusz... akceptacji drugiej osoby takiej jaką jest. Niestety, on się zakochał...Tłumaczyłam, że kocham go jak starszego brata, o którym zawsze marzyłam w dzieciństwie, w te złe dni i noce... Nie przyjmowałam jego argumentów... nie chciałam słuchać... bardzo go zraniłam, próbując mu udowodnić, że źle wybrał... Tak bardzo się bałam... Zranienia, straty tego co mieliśmy, że zaufam i uwierzę w miłość i zostanę sama... tak bardzo się bałam być sama. Nie, nie sama, samotna. Byłam duszą towarzystwa, miałam paczkę serdecznych ludzi wokół siebie a byłam samotna. Tylko z T. się tak nie czułam... Bardzo, bardzo go zraniłam i straciłam przyjaciela, straciłam część mojej duszy... Minęło 20 lat. Każde z nas ma swoją rodzinę. Wciąż za nim tęsknię... Rozmawialiśmy tylko raz - rok temu, krótko. Wiem, że wciąż ma żal... Chciałbym mu wyjaśnić swoje postępowanie, powiedzieć przepraszam, że Ci nie uwierzyłam, że nie dałam nam szansy. QCZAJ, z mojej porażki nauczyłam się, że czasem warto zaryzykować, dać sobie szansę na szczęście i na porażkę. Nigdy nie przekreślać na starcie...”
Piszesz:
„Powinnam słuchać siebie i nie ulegać namowom innych! Moja porażka to powrót do domu, z którego się wyprowadziłam i ludzi, od których uciekłam! Czego się nauczyłam? Świadomości, że to był błąd i teraz wiem, że powinnam słuchać siebie i nie ulegać namowom innych!”
Piszesz:
„Choć tak się zdarzyło, że straciłam wspaniałego człowieka, nauczył mnie innego, lepszego podejścia do życia. Tego, by cieszyć się wszystkim dookoła: niebieskim niebem, piosenką w radiu, samą sobą. Staram się żyć, brać wszystkie przeszkody na barki z lekkością, bo gdy się przez nie przejdzie, okazuje się, że nie były wcale aż tak ciężkie. Jest wiele rzeczy w moim życiu, z którymi mi nie po drodze. A największa przeszkoda? Nie potrafię powiedzieć, co naprawdę myślę. A to dlatego, że nie chcę nikogo zranić. Dotyczy to wszystkich sytuacji - małych i dużych. A jaki znalazłam sposób na to? Może i banalny, ale dla mnie to nie lada wyzwanie: mianowicie biorę udział w Twoich zadaniach i ćwiczeniach. Staram się wypowiedzieć głośno, co mnie gryzie, choć nie jest to dla mnie łatwe, bo najzwyczajniej w świecie nie umiem tego robić. Ale wiem, że jeśli się nie nauczę, będę zaliczać kolejne porażki. Jak zaufanie człowiekowi, którego kredyty spłacam do dziś. Żałuję tego okropnie, ale nauczyłam się, żeby nie ufać każdemu i uważać na naciągaczy. Choć tak się zdarzyło, że straciłam wspaniałego człowieka, nauczył mnie innego, lepszego podejścia do życia. Tego, by cieszyć się wszystkim dookoła: niebieskim niebem, piosenką w radiu, samą sobą. Staram się żyć, brać wszystkie przeszkody na barki z lekkością, bo gdy się przez nie przejdzie, okazuje się, że nie były wcale aż tak ciężkie. Ten bliski mi tak bardzo człowiek nauczył mnie przede wszystkim kochać siebie. I tego, że nikt nie ma prawa nas poniżać, a jeśli to robi, to my mamy prawo pokazać mu środkowy palec, odwrócić się na pięcie i odejść.”
Afirmacja pierwsza
Każdy czasem uroni łzę. Niektórzy nawet całe morze łez. Ktoś wpadnie w spazmy. I zaraz się skarci, bo jak to tak po prostu się pobeczeć? A tak to. Kiedy jest nam naprawdę źle, nie kopmy już sami siebie. I tak leżymy na łopatkach i kwiczymy. Po co jeszcze się katować tymi wszystkimi „ale ze mnie niedojda”, „histeryczka”, „inni jakoś potrafią wziąć się w garść”. Zdarzyło mi się w życiu zapłakać. Nad sobą, nad losem, nad światem, który jest tak cholernie niesprawiedliwy. Dla mnie też. Miałem do siebie pretensje o te łzy. Dzisiaj wiem, że kiedy już nie mamy siły, dochodzi do głosu mądrość naszego organizmu. To on funduje nam oczyszczenie, każe wydalić z siebie poczucie krzywdy, żalu, złość, lęk. Co tam akurat potrzeba. Jak po deszczu słońce, tak po łzach najczęściej przychodzi jasność umysłu. Przebłysk życiowej mądrości, okno emocjonalnej szansy. Czasem trwa tylko mikrosekundę, ale to naprawdę wystarczy! Patrzę na dziewczyny na zdjęciach: przed – zapuszczone kilogramy, bo ciąża, czasem choroba, często załamanie nerwowe, zajadane śmieciowym jedzeniem. A ze zdjęcia po dwóch, trzech, sześciu miesiącach patrzy na mnie zuchwale dumna z siebie Grażyna bez boczków, fałdek na udach, z jędrną rzycią. Po prostu cudo! A inne Grażyny patrzą na nią i myślą: no, jej się udało, ale mnie się nigdy nie uda. A właśnie, że się uda. Jeśli będziesz chciała Grażynko. Tak, jak można pobyć się niepotrzebnych kilogramów, tak samo da się wyrzucić z głowy złe myśli, z serca złe uczucia, z duszy mrok. I ty dasz radę. Tylko musisz zrobić pierwszy krok. A potem ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.
Ćwiczenie pierwsze:
wymień jedną rzecz, którą uważasz za porażkę i spróbuj sobie powiedzieć, czego cię nauczyła.
Dziękuję
Ewelina
Moja porażka życiowa było zaniedbanie badań kontrolnych u ginekologa. Dopiero poszłam jak na skazanie w tedy kiedy były niepokojące obiawy. Zrobiono mi cytologie i czekałam na wynik. Zdziwił mnie telefon od pielęgniarki że muszę szybko się stawić na omówienie wyników.
Strach mnie strasznie obleciał. Kiedy jechałam na tą wizytę by omówić wyniki cała się trzęsłam. Raz było gorąco raz zimno. Na wizycie to co usłyszałam rozwaliło mnie z nóg. Diagnoza: Podejrzenie raka szyjki macicy. Wzięto wycinek do badań. Było to na początku grudnia. Na wynik czeka się około miesiąca. Boże ten miesiąc był najgorszy w moim życiu. Patrzyłam na moje dziecko i ryczałam po nocach. Bałam się co się stanie kiedy mnie zabraknie. Kto się młodym zajmie. Pełno było myśli. Chodziłam w tym czasie na autopilocie. Święta i sylwester mógł dla mnie nie istnieć. Tylko ze względu na dziecko zrobiłam wigilię by nie odczuło że coś złego się dzieje. Po sylwestrze do mnie zadzwonili i kazali przyjść bo omówić wyniki badań. Poszłam nawet nie wiem jak tam dotarłam. Wszystko w tedy przed oczami mi przeleciało. Usiadłam przed lekarzem i czekałam jak na skazanie. Lekarz uśmiechnął się do mnie i powiedział " jesteś w czepku urodzona". Okazało się że to jeszcze nie rak. W tedy w ten dzień byłam najszczęśliwsza osoba na świecie. Dano mi szanse na dalsze życie. Ta sytuacja dala mi do myślenia. Nie zostawiać na później badań. Iść i się kontrolować . Ja teraz to czynie co roku. I każdego z was do tego zachęcam i namawiam. Ukochuje wszystkich. ❤️🫶
Sylwia